Motyw:
Jak żyć zdrowo

Zdrowe Porady

Jak łatwo i skutecznie dbać o zdrowie

Wspomnienia alkoholika

Poniższy tekst przysłał do nas pan Krzysztof W. - były alkoholik, który przez kilkanaście lat zmagał się ze swym nałogiem. Mężczyzna opisuje, w jaki sposób popadł w alkoholizm, jak próbował się od niego uwolnić, oraz w jaki sposób mu się to w końcu udało. Alkoholizm to choroba, która u każdego przebiega inaczej, warto więc dowiedzieć się, jak wygląda to u innych. Zapraszamy do lektury.

Pić zacząłem na początku technikum, kiedy miałem jakieś szesnaście lat. Oczywiście nie nałogowo, tylko okazjonalnie - w weekendy chodziliśmy z kolegami „na piwo” (oczywiście to „piwo” oznaczało zawsze co najmniej kilka piw, a nierzadko też mocniejsze alkohole). Już od początku mojej „alkoholowej przygody” bardzo podobał mi się stan upojenia. Niektórzy stronią od alkoholu, nie lubią być pod jego wpływem. Ja zawsze lubiłem, co w późniejszym czasie okazało się dla mnie zgubne. Z miesiąca na miesiąc ilości spożywanego przeze mnie alkoholu stawały się coraz większe. W drugiej lub trzeciej klasie technikum piłem z kolegami ze szkoły już nie tylko raz w tygodniu, a co najmniej dwa, choć często nawet więcej. Oczywiście ilość alkoholu, którym się raczyliśmy przy każdym spotkaniu, także znacznie wzrosła. Organizm stawał się odporniejszy na działanie napojów wyskokowych, więc siłą rzeczy piło się więcej. A oprócz kolegów ze szkoły byli także kumple z osiedla, z którymi także coraz częściej się imprezowało. W ostatniej klasie jednak koledzy przystopowali z piciem, przygotowywali się do matury – imprezy już ich tak nie bawiły. Mi, niestety, popijanie sprawiało coraz większą radość. Pod wpływem alkoholu czułem się wesoły, nie myślałem o żadnych przykrych i trudnych rzeczach. Matura była wtedy dla mnie ważna, choć jeszcze ważniejsza była dla moich rodziców. Nie przyłożyłem się jednak do niej tak, jak inni moi rówieśnicy. Każdego dnia obiecałem sobie, że przystopuję z hulankami i wezmę się za naukę, lecz nic z tego nie wychodziło. Miałem wielu kumpli, niektórych znałem od dawna, a niektórych poznałem na coraz częściej przez siebie odwiedzanych imprezach. Wszyscy z nich lubili się napić. Oczywiście oni nie pili tak często jak ja – ja bowiem spotykałem się z każdym z nich, częściej niż co drugi dzień umawiałem się z kimś na popijawy. Normą było, że – ku utrapieniu rodziców – wracałem do domu pijany w pień. Rodzice martwili się o mnie – nie tylko o maturę, lecz także o to, że wpadnę w alkoholizm. Ja jednak wtedy tego problemu w ogóle nie widziałem. Nie rozumiałem, jak można się uzależnić od picia. Piłem, bo chciałem, ale jeśli bym nie chciał, to bym wcale nie musiał… Wtedy może i tak było, ale póki co, miałem ochotę na piwo coraz częściej. Dlatego nadmierne picie jest zgubne – może niepostrzeżenie przerodzić się w uzależnienie, a osoba pijąca nawet nie będzie zdawać sobie z tego sprawy.

Wielu ludzi uzależnionych twierdzi, że nie ma problemu ze swym nałogiem. Robią to, kiedy chcą, lecz zawsze mogą przestać. Trzeba pamiętać jednak, że początkowe uzależnienie objawia się właśnie tym, że nie chce się przestawać. Ja prawdopodobnie znalazłem się w takim stanie na początku studiów. Cała rodzina martwiła się, że się uzależnię od picia, lecz ja nie widziałem w tym problemu. Studia to czas, w którym jak powszechnie wiadomo często się imprezuje. Tak było też ze mną. Balangi były niemal codziennie, a ja prawie na wszystkie uczęszczałem. Na szczęście umiałem połączyć zabawę z nauką, dzięki czemu w jakiś sposób zaliczałem kolejne semestry na studiach, choć może nie z najlepszymi wynikami. Czułem się jednak coraz gorzej, często miewałem bóle w różnych częściach brzucha, a kac stał się dla mnie naturalnym stanem, który mogłem zniwelować pijąc kolejne porcje alkoholu.
Jak już wspominałem, nie bałem się uzależnienia od alkoholu, przerażała mnie jednak myśl, że picie bardzo wyniszcza mój organizm. Zawsze bowiem bardzo ważne dla mnie było zdrowie. Byłem wręcz hipochondrykiem, który każdy ból uważał za ciężką chorobę. Paradoksalnie moja dbałość o stan zdrowia także przyczyniła się do rozwinięcia u mnie alkoholizmu. Wydawałoby się przecież, że skoro ktoś chce być zdrowy, to pić nie powinien. Jednak alkohol, jak wiadomo, doraźnie uśmierza ból. Kiedy więc cokolwiek mi dolegało – piłem – po czym od razu czułem się lepiej. Przykładowo, jeśli cały dzień bolała mnie głowa i zamartwiałem się, co może być tego przyczyną, to upicie się było dla mnie wybawieniem. Uśmierzało bowiem nie tylko ból fizyczny, ale wpływało także zbawiennie – oczywiście tylko doraźnie – na psychikę. Po kilku piwach nie tylko przechodziły wszystkie fizyczne dolegliwości, ale ulatniały się również ciężkie myśli o chorobach. Gdybym w celu zlikwidowania bólu łyknął jakiś proszek, to i tak zamartwiałbym się tym, co ten ból mogło wcześniej wywoływać, a po napiciu się nic mnie nie obchodziło.

Mówi się, że piją osoby, które mają problemy. Być może w wielu przypadkach tak jest, jednak brak problemów także może sprzyjać powstawaniu alkoholizmu. Tak było w moim przypadku – nie trapiły mnie żadne zmartwienia. Pochodziłem z dobrej rodziny, miałem pieniądze, w jakiś sposób skończyłem studia… Po ukończeniu nauki postanowiłem przez rok odpocząć. Mogłem sobie przecież pozwolić na siedzenie przez jakiś czas w domu. Całe dnie spędzałem przed telewizorem, a jako, że następnego dnia nie miałem żadnych obowiązków, to wieczory urozmaicałem sobie za pomocą piwa. Piłem codziennie – początkowo tylko wieczorami, lecz z czasem zacząłem sięgać po trunki o coraz wcześniejszych porach. Po prostu po pijaku przyjemniej zlatywał mi czas. W tamtym okresie uświadomiłem sobie, że jestem uzależniony. Jako, że coraz częściej źle się czułem, postanowiłem zerwać z nałogiem. Pewnego dnia na silnym kacu przysięgłem sobie, że więcej się nie napiję. Początkowo szło mi dobrze – wytrzymałem jakiś tydzień. Potem jednak spotkałem się z kolegami, którzy pili. Postanowiłem dla towarzystwa wypić z nimi jedno piwo, i na tym poprzestać. Niestety, po tygodniu przerwy już po tym jednym piwie zaszumiało mi w głowie. Poczułem się błogo i nie mogłem się powstrzymać, by nie sięgnąć po następne. Skończyło się na tym, że znów do domu wróciłem zalany w trupa. Następny dzień, kac, piwo na klina, po jednym ochota na kolejne… I tak znów leciały moje dni. Jeszcze gorszy problem zaczął się wtedy, gdy odkryłem uroki picia w samotności. Do tej pory rzadko zdarzało mi się upijać bez żadnego towarzystwa, lecz w pewnym momencie spodobało mi się takie samotne odurzanie się przed telewizorem. Coraz rzadziej umawiałem się z kolegami, żeby w tym czasie pić samemu w domu, oglądając filmy i oddając się pijackim rozmyślaniom. Każdego dnia, już po śniadaniu, otwierałem pierwsze piwo. Wlewałem w siebie aż do wieczora. Co kilka dni postanawiałem sobie, że od następnego dnia kończę z nałogiem, jednak nigdy nic z tego nie wychodziło. Za pierwszym razem starałem się dotrzymać danej sobie obietnicy, lecz kiedy ją złamałem, to kolejne nie były już dla mnie tak ważne. Nie mogły pokonać przemożnej chęci napicia się. Po kilku latach wyglądało to tak, że rano – po złożonej sobie samemu poprzedniego dnia przysiędze o zerwaniu z nałogiem – przez jakiś czas męczyłem się, i nie piłem. Nie mogłem jednak wytrzymać nawet kilku godzin od przebudzenia się i postanawiałem sobie, że wypiję swoje ostatnie piwo. Jak nietrudno się domyślić, to „ostatnie piwo” wprawiało mnie w chwilowy błogostan, który wiedziałem, że jeśli nie napiję się jeszcze, to niedługo przeminie. Tak więc piłem kolejne piwo, po czym decydowałem, że skoro już zacząłem wlewać w siebie alkohol, to mogę robić to już do wieczora, lecz od następnego dnia z tym kończę. Te wszystkie „następne dni” wyglądały jednak – niestety – tak samo…

Tak zleciało mi dziewięć kolejnych lat. Oczywiście zdarzały się kilkudniowe, a czasami nawet ponadtygodniowe przerwy od picia, lecz cały czas tkwiłem w szponach alkoholizmu. Łącznie uzależniony byłem przez jakieś 12 - 13 lat – trudno dokładnie określić, gdyż nigdy nie wiadomo, w którym dokładnie momencie człowiek zaczyna być uzależniony i nie pije już dobrowolnie, tylko nałogowo…

Po tym czasie mój organizm był już tak wyniszczony, że bałem się, iż mogę umrzeć. Czułem się okropnie, a napicie się doraźnie pomagało, choć i tak nie niwelowało wszystkich spowodowanych alkoholizmem dolegliwości. Przez kilka ostatnich lat mojej przygody z alkoholem najgorsze było to, że picie wcale nie sprawiało mi już przyjemności. Piłem jedynie dlatego, że trzeźwość wydawała mi się jeszcze gorsza. Cały czas miałem sobie za złe, że piję, czułem się z tym okropnie… Ale kiedy rano wstawałem to nie mogłem sobie wyobrazić dnia bez alkoholu, tak więc znów robiłem to samo. To był najgorszy okres mojego życia. Na szczęście w końcu udało mi się z tego wyjść.

Pewnego dnia, będąc już nieźle wstawionym i idąc do sklepu po kolejną porcję alkoholu, spotkałem dawnego kolegę, z którym nie widziałem się już ładnych parę lat. Kiedyś był moim dobrym przyjacielem i często razem imprezowaliśmy. Przywitał mnie ciepło i mimo, iż widział, że jestem już pijany, zaproponował mi wspólne piwo. Zaprosiłem go więc do siebie. Pamiętam jego reakcję i zaskoczenie, kiedy wszedł do mojego mieszkania - było brudne, cuchnące alkoholem, ciężko było przejść, gdyż całą podłogę zajmowały sterty puszek i butelek, których nie chciało mi się nawet wynosić. Wtedy mój kolega zdał chyba sobie sprawę, jak głęboko tkwię w alkoholizmie. Zaczął mnie wypytywać i w końcu przyznałem mu się, że jestem uzależniony. Kolega ten okazał się tak dobrym człowiekiem, że postanowił mi pomóc. To właśnie głównie dzięki niemu udało mi się zerwać z nałogiem. Miał on swoją firmę, w której zaproponował mi pracę, pod warunkiem jednak, iż przestanę pić, bo kto by chciał zatrudniać alkoholika. Uprzedziłem go, że ja „przestaję pić” już od jakichś dziesięciu lat, lecz nic z tego nie wychodzi. Zatrudnił mnie mimo to. Początkowo się cieszyłem, gdyż robota, którą mi zaoferował, kiedyś byłaby moim marzeniem – mogłem pracować w swoim wyszkolonym zawodzie, robić to, co lubię. Ponadto było u mnie naprawdę krucho z pieniędzmi – niemal wszystko szło na alkohol i niewiele już zostawało na jedzenie. Kolega zrobił mi wykład o tym, jakie to picie jest złe. Oczywiście wiedział, że takim gadaniem w moim przypadku nic nie zdziała. Zwłaszcza, iż negatywne wypowiadanie się o alkoholu śmiesznie brzmi w ustach człowieka, który sam także lubi się napić. Zaproponował mi więc także, bym na jakiś czas przeprowadził się do niego – pretekstem było to, że od niego będę miał dużo bliżej do pracy i moglibyśmy razem dojeżdżać. Prawdziwą jego intencją było jednak pilnowanie mnie. Mieszkał on wraz z żoną w domu tak dużym, że wprowadzając się tam zupełnie bym im nie przeszkadzał. Po długiej namowie zgodziłem się przez jakiś czas u niego zamieszkać. Wtedy też postanowiłem sobie jeszcze mocniej niż zwykle, że skończę z piciem. Nie łudziłem się jednak, że tym razem naprawdę mi się to uda. Jeden dzień bez problemu wytrzymałem w trzeźwości, lecz nazajutrz zaczęły się schody. Chęć sięgnięcia po piwo była tak ogromna, że byłem w stanie zrobić wszystko, aby się napić. Musiałem jednak pójść do pracy. Wytrzymałem jakoś te kilka godzin w trzeźwości, lecz po powrocie do domu kolegi zamierzałem pod jakimś pretekstem wyjść i w ukryciu w końcu się napić. Kolega jednak mnie przejrzał i wcześniej potajemnie schował moje oszczędności oraz wszystkie wartościowe rzeczy. Zrobiłem awanturę i oskarżyłem go o złodziejstwo, kiedy nie chciał oddać mi moich własności. On jednak spokojnie rzekł, że za miesiąc – jeśli w tym czasie się nie napiję – wszystko mi odda. Byłem wściekły, lecz bezsilny – nie miałem za co się napić. Poza tym kolega nie wypuściłby mnie nawet z domu. Przemęczyłem się jakoś do wieczora. Następnego dnia moja złość minęła i byłem zadowolony z siebie, że poprzedniego wieczora nie piłem. Byłem też wdzięczny koledze, bo to dzięki niemu mi się to udało. Szczęśliwy poszedłem do pracy. Kolega cały czas mnie pilnował – i w firmie, i w domu. Nie miałem sposobności, by się napić, a znowu miałem na to wielką, jeszcze większa niż poprzedniego dnia, ochotę. W domu znów zrobiłem awanturę, lecz musiałem jakoś wytrzymać bez picia. Nazajutrz znowu byłem z siebie zadowolony i wdzięczny koledze… Tak minęły dwa ciężkie tygodnie. Nie pamiętam, kiedy wcześniej udało mi się zrobić tak długą przerwę w piciu. Fizycznie czułem się dużo lepiej, lecz wieczorami wciąż miałem ogromną ochotę pić. Po trzech tygodniach w trzeźwości zauważyłem jednak, że z dnia na dzień coraz mniej myślę o alkoholu. Kiedy minął miesiąc i kolega tak, jak obiecał, oddał mi moje pieniądze oraz przedmioty, które mógłbym sprzedać za alkohol, a ponadto w pracy wypłacił mi w gotówce moją pierwszą, sporą pensję, o dziwo nie poszedłem się napić. Nie czułem już takiej potrzeby… Wcześniej czekałem z niecierpliwością na ten moment i wyobrażałem go sobie wiele razy, planując, jakie wymyślne trunki będę w siebie wlewał. Teraz jednak czułem, że nie muszę tego robić. Ochotę oczywiście miałem, ale nie tak silną, bym nie mógł tego przezwyciężyć. Moje życie było teraz o wiele piękniejsze niż wtedy, kiedy piłem, a wiedziałem, że bardzo łatwo mogę to stracić. Wystarczyłoby jedno piwo, a już mógłbym wpaść w kolejny cug i wszystko zaczęłoby się od nowa. Wiedziałem już, że więcej się nie napiję. Byłem szczęśliwy tak, jak już dawno nie byłem. Na nowo odkrywałem uroki świata i życia. Dziękowałem koledze wiele razy za to, co dla mnie zrobił. „Na siłę” wyciągnął mnie z nałogu. Mi samemu nigdy by się to chyba nie udało. Postanowiłem wrócić do siebie. Gdy wszedłem do swojego mieszkania zdziwił mnie porządek. Okazało się, że pod moją nieobecność kolega, u którego mieszkałem, wraz ze swą żoną przyjechali parę razy do mojej „meliny” i posprzątali tam, aby po moim powrocie widok puszek i butelek znów nie wpędził mnie w alkoholizm. Dzięki tym przyjaciołom teraz jestem szczęśliwym, wolnym od nałogów człowiekiem. Uważam, że alkoholizm to choroba, którą bardzo ciężko jest pokonać samemu. Mi na pewno by się to nie udało. Dlatego ważni są przyjaciele i znajomi, którzy wesprą nałogowca w zerwaniu z uzależnieniem. Ważne jest też zajęcie, które lubi się wykonywać – wtedy człowiek nie myśli wciąż o piciu, dzięki czemu łatwiej mu tego nie robić.

Od tamtego czasu minęło pięć lat. Do dziś pracuję w firmie mojego przyjaciela. Mam hobby, któremu oddaję się w wolnym czasie. Prowadzę zdrowy tryb życia i czuję się świetnie. Na szczęście mojemu organizmowi udało się zregenerować po tym, jak wyniszczył go alkohol. Pomagam także pewnemu znajomemu - który jest uzależniony - uwolnić się od nałogu. Tak, jak kiedyś mi pomógł mój przyjaciel. Czasami jeszcze sam mam ochotę się napić, ale wtedy od razu szukam sobie jakiego innego zajęcia. Od pięciu lat nie tknąłem jeszcze żadnego napoju wyskokowego. Jestem dumnym z siebie abstynentem. Mam nadzieję, że innym osobom uzależnionym od alkoholu także uda się w jakiś sposób uwolnić od tego nałogu. Serdecznie Wam tego życzę.

Krzysztof W.

9 komentarzy:

  1. Anonimowy25.2.14

    Nie ma czegoś takiego jak "były alkoholik" jest się alkoholikiem czy narkomanem całe życie. Jedynie można powstrzymać rozwój choroby i rozbroić mechanizmy uzależnienia. Jednakże są to choroby nieuleczalne, dlatego wystarczy, że taka osoba sięgnie po jakikolwiek alkohol i prawdopodobnie poleci w ciąg alkoholowy. Stąd wielkim błędem jest pisanie były alkoholik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Duży problem współczesnego społeczeństwa. Często niewidoczny dla rodziny i znajomych, którzy zauważają kiedy jest już bardzo źle.

    OdpowiedzUsuń
  3. Anonimowy9.10.14

    Witam, jestem alkoholiczką. Podziwiam Pana za wytrwałość, ale przede wszystkim wręcz zazdroszczę takiego przyjaciela. Mam 22 lata, piję odkąd skończyłam 16 rok życia. Etap uzależnienia wyglądał dokładnie w ten sam sposób, w jaki Pan opisał swój. Mieszkam sama, studiuję zaocznie, pracuję tylko w wakacje, więc mam dużo czasu na spożywanie alkoholu w samotności, codziennie. Przemycanie alkoholu przed bratem, potajemne podpijanie wina w święta, podkradanie trunków z kredensu rodziców, wydawanie pieniędzy na wino zamiast na jedzenie. Codziennie potrafiłam wydać na alkohol 30zł a potem nie mieć za co jeść do końca miesiąca. Zapożyczałam się u znajomych, zapraszałam ich w gościnę tylko po to, by kupili coś do picia, bo sama nie miałam z czego zapłacić. Związałam się również z mężczyzną, który, jak się później okazało, też jest alkoholikiem. Od trzech lat pijemy razem, z miesiąca na miesiąc coraz częściej i intensywniej. Urwany film, pobudki w dziwnych miejscach. Nawet przestaliśmy spotykać się ze znajomymi, po to by pić we dwóch, bo przecież nikt inny nas nie rozumie.
    Dopiero kilka dni temu przemówiłam sobie do rozsądku. Jednak nie jestem w stanie wpłynąć na mojego chłopaka. Sam mówi, że przecież już wcześniej próbowałam rzucić nałóg i i tak wracałam do niego z butelką whisky.
    Nie mam w nikim oparcia, nie ma kto mi pomóc, mogę liczyć tylko na siebie.
    Poraz pierwszy od roku jestem tak długo trzeźwa: 3 dni. Brzmi śmiesznie, ale dla mnie to olbrzymie osiągnięcie.
    Pana historia jest niesamowitą motywacją do dalszych zadań. Nie wiem tylko, czy poradzę sobie sama z problemem.
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kostek6.3.15

    Poradzenie sobie samemu z alkoholizmem ponoć graniczy z cudem. Literatura z tej dziedziny przekonuje, że wieloletnie obserwacje wykazały, iż alkoholik jest w stanie przestać pić, nawet na długi czas, ale będąc zdanym wyłącznie na siebie, niemal zawsze w końcu i tak powraca do nałogu. Polecam książkę "Anonimowi Alkoholicy" - są w niej opisane przypadki oraz życiorysy różnych osób cierpiących na tę chorobę, jak i dokładny opis programu stowarzyszenia "Anonimowych Alkoholików", który obecnie jest najskuteczniejszym sposobem na wyzwolenie się z nałogu. Osobiście znam kogoś, komu ta książka pomogła i dzięki niej od prawie roku jest trzeźwym człowiekiem. Radzę także zastanowić się nad opcją udania się na tak zwany "mityng" AA - ich spotkania odbywają się we wszystkich większych miastach, w internecie łatwo można znaleźć wykaz miejsc oraz terminów spotkań. To nic nie kosztuje, a naprawdę może pomóc. Już wielu próbowało sobie poradzić z nałogiem "na własną rękę", ale udawało im się dopiero, gdy zdecydowali się skorzystać z fachowej pomocy, po czym żałowali, że nie zrobili tego wcześniej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy28.7.16

    Ja odwiedzam ośrodek leczenia uzależnień od piętnastu lat, mimo że będę uzależniony całe życie, to nie piję od pięciu lat i teraz pomagam innym przejść przez to piekło

    OdpowiedzUsuń
  6. Anonimowy3.7.17

    Od kilku dni przebywam w szpitalu bo po 10 latach niepicia zaczęłam okres powrotu do nałogu. Od pól roku coraz częsciej sięgałam po alkohol w ukryciu w samotnosci i wmawiałam sobie że przecież panuję nad tym . Mam tylko za duzo problemów a alkohol pozwoli mi na chwilę zapomnieć. Nie da się tak zyc, jestem alkoholiczką i zapomniałam wszystko czego uczyłam sie w drodze trzeżwienia. Brak pokory i leże w szpitalu. Dostałam chyba oststnie ostrzeżenie, bo mogłam się przekręcić. Teraz co .Zaczynam od nowa zyciową przygodę alkoholika, bardzo się boję ale tez bardzo boję sie umrzeć.

    OdpowiedzUsuń
  7. trzezwosc to nie jest tylko stan niepicia,nad tzezwoscia tzeba pracowac,wspolnota aa pomaga w dochodzeniu do trzezwosci a jedynym lekarstwem jest Bog ...obys znalazl Go teraz

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawy artykuł. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń